Proces ws. "agenta śpiocha". Prezes PiS wyklucza przeprosiny, grozi mu rok więzienia
Nie ma pojednania w procesie karnym, który Jarosławowi Kaczyńskiemu wytoczył b. szef MSWiA Janusz Kaczmarek za pomówienie go przez lidera PiS określeniem "agent śpioch". Kaczyńskiemu grozi nawet do roku więzienia.
Na dzisiejszym posiedzeniu pojednawczym, które jest obligatoryjne przy procesie o pomówienie, w Sądzie Rejonowym dla m. st. Warszawy nie stawił się ani Kaczyński (nie miał takiego obowiązku - przyp. red.), ani jego adwokat. Sąd wyznaczył na 23 listopada termin pierwszej rozprawy. Proces będzie zapewne niejawny. Kaczmarek powiedział dziennikarzom, których sąd wyprosił z sali, że wciąż nie wyklucza pojednania, warunkiem byłoby jednak przeproszenie go przez Kaczyńskiego, co ten wykluczał.
Było to pierwsze posiedzenie sądu w nowym składzie, po tym, jak w lipcu br. Sąd Apelacyjny w Warszawie oddalił wniosek sądu o przeniesienie do wyższej instancji sprawy, która na rozpoznanie czeka już od trzech lat. Karalność czynu zarzucanego Kaczyńskiemu przez Kaczmarka przedawnia się w 2013 r. Kaczmarek obawia się, że przedawnienie może nastąpić.
Proces dotyczy wypowiedzi prezesa PiS z 2008 r., że Kaczmarek "to był po prostu człowiek drugiej strony, jak to niektórzy nazywają, taki śpioch". - To jest nawiązanie do agenta śpiocha. Ktoś przez wiele lat nie wypełniał swojej funkcji, potem dostaje sygnał i zaczyna pracować jako agent - dodał J.Kaczyński. - Otóż on rzeczywiście bardzo zręcznie się wkupił w łaski naszego środowiska, parę rzeczywistych spraw załatwił, bo to bardzo sprawny i inteligentny człowiek, a następnie zaczął różnych układów bronić i dzięki temu różne śledztwa nagle się okazywały niemożliwe, choćby to paliwowe - mówił b. premier.
W prywatnym akcie oskarżenia Kaczmarek zarzucił Kaczyńskiemu, że pomówił go w mediach o właściwości, które "mogą poniżyć go w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danej działalności". Artykuł 212 par. 2 Kodeksu karnego przewiduje za taki czyn grzywnę, karę ograniczenia wolności albo do roku więzienia. Zgodnie z nim nie popełnia przestępstwa ten, kto "rozgłasza prawdziwy zarzut dotyczący postępowania osoby pełniącej funkcję publiczną lub służący obronie społecznie uzasadnionego interesu".
- Wszystko podtrzymuję - mówił Kaczyński, gdy w 2009 r. zrzekł się immunitetu poselskiego do tej sprawy. Zapowiedział wtedy, że jako oskarżony zamierza skorzystać z prawa przedstawienia sądowi "informacji, które mają charakter ściśle tajny". Sam proces będzie zapewne niejawny.
Sprawa ma już swą historię. Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia, dokąd w sierpniu 2008 r. wpłynął akt oskarżenia, uznał, że sprawą ma się zająć sąd dla m.st. Warszawy. Ten wystąpił do Sądu Apelacyjnego o przekazanie jej Sądowi Okręgowemu, czego SA odmówił. Kolejny sędzia w styczniu 2011 r. umorzył sprawę ze względu na "brak znamion czynu zabronionego". Decyzję tę uchylono na wniosek Kaczmarka. Nowy sędzia Maciej Jabłoński skierował Kaczyńskiego na badania psychiatryczne, co lider PiS uznał za "skandal". Pod koniec czerwca br. SR, na wniosek obrony, wyłączył Jabłońskiego ze sprawy. Nowy sędzia odwołał zaplanowane na lipiec badania Kaczyńskiego i wystąpił do SA o przekazanie sprawy do SO, czego SA ponownie odmówił.
Trwa już cywilny proces wytoczony przez Kaczmarka za te same słowa prezesowi PiS (na wniosek pozwanego jest on niejawny). Kaczmarek żąda przeprosin "za postawienie nieprawdziwych zarzutów, że tkwi w układzie, utrudnia śledztwa prowadzone przez organy ścigania" oraz za "znieważające nazwanie go agentem śpiochem". Prezes PiS miałby też wpłacić 10 tys. zł na Caritas. Pozwany wnosi o oddalenie pozwu. Ciąg dalszy tego procesu - pod koniec września.
W procesie cywilnym pozwany musi dowieść swych twierdzeń, w procesie karnym to strona oskarżająca musi przedstawić dowody winy podsądnego.
Kaczmarka odwołano na wniosek premiera Kaczyńskiego z funkcji szefa MSWiA w sierpniu 2007 r., bo "znalazł się w kręgu podejrzenia" w sprawie przecieku z akcji CBA w resorcie rolnictwa. ABW zatrzymała go w sierpniu 2007 r., razem z b. szefem policji Konradem Kornatowskim i ówczesnym szefem PZU Jaromirem Netzlem. Miał zarzut zatajenia spotkania z Ryszardem Krauzem w hotelu Marriott w lipcu 2007 r. i utrudniania śledztwa w sprawie przecieku z akcji CBA. Śledztwa w sprawie fałszywych zeznań Kaczmarka i samego przecieku z akcji CBA umorzono ostatecznie w 2009 r. Jeszcze w 2007 r. sąd uznał za bezpodstawne zatrzymanie Kaczmarka, który na drodze sądowej żąda za to od państwa wielomilionowego odszkodowania.
( źródło: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/prezes-pis-moze-pojsc-na-rok-do-wiezienia,1,4853993,wiadomosc.html )
poniedziałek, 19 września 2011
środa, 2 marca 2011
Córka byłego prezydenta się rozwodzi?
Córka Lecha Kaczyńskiego już raz zaszła w ciążę nie ze swoim mężem. Był szybki rozwód i ślub z kochankiem. Teraz gazety pomijają nazwisko Marty Kaczyńskiej-Dubienieckiej i w artykułach na jej temat piszą o Marcie Kaczyńskiej. Czyżby Marta zdradzała nowego męża na tyle skutecznie, że zaszła w kolejną ciążę i rozwiodła się z Marcinem Dubienieckim?
Wszystko jest możliwe, gdyż gazety starają się przedstawić Dubienieckiego w jak najgorszym świetle:
Spółka męża Marty Kaczyńskiej, dyrektorem jest gangster
Marcin Dubieniecki, mąż Marty Kaczyńskiej, przyznał dziennikarzom "Gazety Wyborczej", że to do niego należy spółka, której dyrektorem generalnym jest Tomasz M. ps. "Matucha", skazany za kierowanie grupą przestępczą.
"Matucha" to przedsiębiorca, który od lat pieniądze zdobywa pokrętnymi sposobami. Jest od Dubienieckiego starszy o 20 lat, ale podziela jego zamiłowanie do drogich samochodów i kosztownych garniturów. Dotychczas Tomasz M., oprócz interesów prowadzonych nielegalnie, handlował luksusowymi samochodami.
Wyszukiwał je w Niemczech i sprowadzał do Polski. W ten sposób dorobił się wielkich pieniędzy. Potem zajął się organizowaniem grupy przestępczej przemycającej spirytus i papierosy. Grupa spotykała się w eleganckich niemieckich restauracjach na terenie Niemiec i tam ustalała skrupulatne plany przemytu towarów. Sprawa miała swój punkt kulminacyjny w lutym 2002 roku, kiedy to Matucha przystał na propozycję jednego z przemytników, zorganizował transport dla jego towarów i zainwestował w niego 10 tys. euro.
Po pierwszej akcji przemytniczej były kolejne, aż do września 2002 kiedy to funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego przyłapali grupę podczas przeładowywania trefnego towaru. Aresztowano 25 osób, w tym "Matuchę". Przebywał on w więzieniu tylko przez rok, wyszedł na wolność i wrócił do "pracy". Jednak interes nie szedł tak sprawnie jak przed odsiadką - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
W końcu stanął stanął na czele spółki założonej przez Marcina Dubienieckiego, MD Invest Group, zarejestrowanej w KRS w październiku 2010.
Jednak na próżno szukać siedziby spółki, bo jej po prostu nie ma - nie znajduje się pod oficjalnie podanym, sopockim adresem. Ponadto ani "Matucha", ani Marcin Dubieniecki nie chcą udzielać szerszych informacji na ten temat, a na pytania odpowiadają pokrętnie. Ani jeden, ani drugi nie przyznaje się do jakichkolwiek kontaktów poza zawodowymi.
Mąż Marty Kaczyńskiej w smsie przesłanym do "Gazety Wyborczej" oświadcza: "Spółkę, której dokonałem rejestracji, wykonałem na zlecenie klienta w związku z tym obowiązuje mnie tajemnica adwokacka. A obecność moja w KRS wynika z powierniczego nabycia udziałów"
- Prowadzenie przez kogoś spółki, którą adwokat rejestruje na siebie, jest ewidentnym naruszeniem zasad etyki zawodowej – mówi prof. Piotr Kruszyński, karnista, członek Naczelnej Rady Adwokackiej.
źródło
Wszystko jest możliwe, gdyż gazety starają się przedstawić Dubienieckiego w jak najgorszym świetle:
Spółka męża Marty Kaczyńskiej, dyrektorem jest gangster
Marcin Dubieniecki, mąż Marty Kaczyńskiej, przyznał dziennikarzom "Gazety Wyborczej", że to do niego należy spółka, której dyrektorem generalnym jest Tomasz M. ps. "Matucha", skazany za kierowanie grupą przestępczą.
"Matucha" to przedsiębiorca, który od lat pieniądze zdobywa pokrętnymi sposobami. Jest od Dubienieckiego starszy o 20 lat, ale podziela jego zamiłowanie do drogich samochodów i kosztownych garniturów. Dotychczas Tomasz M., oprócz interesów prowadzonych nielegalnie, handlował luksusowymi samochodami.
Wyszukiwał je w Niemczech i sprowadzał do Polski. W ten sposób dorobił się wielkich pieniędzy. Potem zajął się organizowaniem grupy przestępczej przemycającej spirytus i papierosy. Grupa spotykała się w eleganckich niemieckich restauracjach na terenie Niemiec i tam ustalała skrupulatne plany przemytu towarów. Sprawa miała swój punkt kulminacyjny w lutym 2002 roku, kiedy to Matucha przystał na propozycję jednego z przemytników, zorganizował transport dla jego towarów i zainwestował w niego 10 tys. euro.
Po pierwszej akcji przemytniczej były kolejne, aż do września 2002 kiedy to funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego przyłapali grupę podczas przeładowywania trefnego towaru. Aresztowano 25 osób, w tym "Matuchę". Przebywał on w więzieniu tylko przez rok, wyszedł na wolność i wrócił do "pracy". Jednak interes nie szedł tak sprawnie jak przed odsiadką - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
W końcu stanął stanął na czele spółki założonej przez Marcina Dubienieckiego, MD Invest Group, zarejestrowanej w KRS w październiku 2010.
Jednak na próżno szukać siedziby spółki, bo jej po prostu nie ma - nie znajduje się pod oficjalnie podanym, sopockim adresem. Ponadto ani "Matucha", ani Marcin Dubieniecki nie chcą udzielać szerszych informacji na ten temat, a na pytania odpowiadają pokrętnie. Ani jeden, ani drugi nie przyznaje się do jakichkolwiek kontaktów poza zawodowymi.
Mąż Marty Kaczyńskiej w smsie przesłanym do "Gazety Wyborczej" oświadcza: "Spółkę, której dokonałem rejestracji, wykonałem na zlecenie klienta w związku z tym obowiązuje mnie tajemnica adwokacka. A obecność moja w KRS wynika z powierniczego nabycia udziałów"
- Prowadzenie przez kogoś spółki, którą adwokat rejestruje na siebie, jest ewidentnym naruszeniem zasad etyki zawodowej – mówi prof. Piotr Kruszyński, karnista, członek Naczelnej Rady Adwokackiej.
źródło
sobota, 19 lutego 2011
Pornografia i alkoholizm Jarosława Kaczyńskiego?
Czy Jarek już dojrzał na tyle, by samemu zainteresować się jak wygląda rozebrana kobieta?
Z tego co pamiętamy, to jako trzydziestoparoletniego człowieka (?) kobiety go nie interesowały:
http://www.youtube.com/watch?v=bZ1P2e3GoTw
Później obrażał internautów sugerując, że to uzależnieni od pornografii alkoholicy:
http://www.youtube.com/watch?v=Sa3NUpLLDQI
Teraz okazuje się, że Jarek zaczyna doceniać dobra płynące z Internetu:
http://wiadomosci.onet.pl/wideo/j-kaczynski-zalozyl-bloga,8757433,1,klip.html
Może dzięki internetowi trafi na zdjęcia na tyle atrakcyjnej dla niego kobiety, że porzuci życie z kotem i założy "normalną" rodzinę?
Z tego co pamiętamy, to jako trzydziestoparoletniego człowieka (?) kobiety go nie interesowały:
http://www.youtube.com/watch?v=bZ1P2e3GoTw
Później obrażał internautów sugerując, że to uzależnieni od pornografii alkoholicy:
http://www.youtube.com/watch?v=Sa3NUpLLDQI
Teraz okazuje się, że Jarek zaczyna doceniać dobra płynące z Internetu:
http://wiadomosci.onet.pl/wideo/j-kaczynski-zalozyl-bloga,8757433,1,klip.html
Może dzięki internetowi trafi na zdjęcia na tyle atrakcyjnej dla niego kobiety, że porzuci życie z kotem i założy "normalną" rodzinę?
czwartek, 27 stycznia 2011
Opinie o wyłącznej lub niemal wyłącznej winie rosyjskich kontrolerów lotów na lotnisku Siewiernyj za katastrofę w Smoleńsku szkodzą Polsce na arenie międzynarodowej, bo te opinie nie mają podstaw
Oto moje przemyślenia na temat katastrofy smoleńskiej. Jest to owoc dyskusji w gronie znajomych, praktyków - wśród których są: konstruktor lotniczy z 40-letnim stażem w Instytucie Lotnictwa w W-wie, b. gł. inżynier osprzętu pokładowego z 40-letnim stażem w PLL LOT oraz prawnik. Jest to też rezultat konsultacji z st. chor. szt. lotnictwa (mechanikiem pokładowym śmigłowców i sprzętu naziemnego), który miał do czynienia z radarami typu "smoleńskich", wie jak one są dokładne w nierównym zadrzewionym terenie i na małej wysokości.
Wydaje się, że przedstawianie opinii o wyłącznej lub niemal wyłącznej winie rosyjskich kontrolerów lotów na lotnisku Siewiernyj za katastrofę w Smoleńsku szkodzi Polsce na arenie międzynarodowej, bo te opinie nie mają podstaw.
Wg moich znajomych wielu specjalistów skłania się do konkluzji, że bezpośrednie przyczyny katastrofy leżą wyłącznie po stronie polskiej. Należy przygotować zwykłych ludzi w Polsce do wniosków dla Polski niekorzystnych, wynikających z ew. rozpraw przed sądami polskimi i (lub międzynarodowymi). Bo tam raczej nie mamy szans na przerzucenie bezpośredniej odpowiedzialności na kogoś innego - nawet w części!
A głoszenie "zaprzaństwa" i zdrady kompromituje - strasznie - Polskę. Nie tylko w oczach Rosjan. Z opublikowanych zapisów rozmów w kokpicie pilotów trzech lądujących samolotów i w kontroli lotów zdaje się wynikać, że:
1/ rosyjscy kontrolerzy nie zezwolili na lądowanie żadnego z trzech samolotów, bo ich nie widzieli i nie mogli przekonać się na własne oczy, czy samoloty są na kursie i ścieżce, a zatem wszystkie te samoloty znalazły się na wysokości niższej niż 100 m nielegalnie, zarówno wg rosyjskiego, jak i międzynarodowego prawa lotniczego (nastąpiło to na skutek złamania przepisów przez wszystkich pilotów, zatem rosyjscy kontrolerzy nie są odpowiedzialni za to, co zdarzyło się na wysokości poniżej 100 m nad lotniskiem, a więc i za katastrofę, bo nie pozwolili zejść poniżej minimum lotniskowego, zejście poniżej 100 m nastąpiło samowolnie lub wskutek rażących błędów w ocenie wysokości),
2/ "Posadka dopołnitielno" to wynik żądań załogi TU-154M i nacisku na kontrolerów "z góry", ale te naciski dotyczyły tylko sprowadzenia samolotu Tu154M do wysokości minimum lotniskowego (a zatem nie były działaniem przestępczym zmierzającym do wywołania katastrofy, bo zakładano, że pilot z odpowiednimi uprawnieniami wie, jak dojść do minimum i go nie przekroczyć) i wynikały chyba z zamiaru przekonania otoczenia "Gł. Pasażera", że rosyjskie meldunki meteo są prawdziwe i nie są "spiskiem" zmierzającym do zerwania uroczystości w Katyniu, a z zapisu rozmów wynika, że coś w Moskwie wiedziano o przejawach niedowierzania Rosjanom w sprawie oceny pogody (może podsłuchano rozmowy komórkowe i satelitarne z pokładu Tu-154M?) i może przyjęto postawę: niech sami zobaczą mgłę i warunki na lotnisku, komendę "posadka dopołnitielno" I pilot Tu-154M zrozumiał, ale - nieświadomie zapewne - schodził nadal niżej,
3/ błędy w potwierdzaniu pozycji "na kursie i ścieżce" przez kontrolerów dotyczyły zarówno Tu-154M, jak i Jaka-40 (wyszedł za wysoko nad progiem) i Iła-76 (w I podejściu rozpaczliwie korygował lot na pas, a II przelot był nad parkingiem samolotowym i nasypem wokół niego), zatem wynikały z niedokładności przestarzałego i zapewne "rozkalibrowanego" sprzętu, wątpliwości należy tłumaczyć na korzyść podejrzanych, błędy te spowodowały tylko to, że faktyczne miejsce katastrofy Tu-154M znalazło się nieco na prawo lub lewo od prawidłowego kursu samolotu, brzeg jaru był długi (zatem i na prawidłowym kursie katastrofa nastąpiłaby również ok. 15 m poniżej progu pasa lotniska), a drzewa rosły wzdłuż brzegu jaru, błąd kontrolera nie skutkował więc katastrofą, bo na ocenę wysokości nie miał wpływu, nie miał też przyrządu do jej oceny,
4/ należy przyjąć za prawdopodobne nie nagłośnione przez MAK wyjaśnienia, że jednym z powodów nieudzielenia zgody na lądowanie wszystkim trzem samolotom było przekonanie o możliwości przekłamań w odczycie pozycji samolotu, zwłaszcza przy braku dokładnych danych o wysokości samolotów nad pasem i o niedoskonałości sprzętu, przy jednoczesnym braku - wskutek warunków pogodowych - możliwości ze strony kontrolerów naocznej obserwacji nalotu na pas, podobne doświadczenia nabyto w PRL w toku sprowadzania na lotnisko przy złej pogodzie uszkodzonych samolotów wojskowych przy użyciu podobnych urządzeń produkcji ZSRR (rzecz mało znana, bo była ściśle tajna, a dokumenty prawdopodobnie zniszczono, ale niektórzy świadkowie żyją),
5/ o pewnym nacisku na załogę Tu-154M (zmierzającym chyba do naocznej weryfikacji danych meteo przez osobę cieszącą się zaufaniem decydenta) może świadczyć brak zgody ze strony ''Gł. Pasażera'' na odlot na lotnisko zapasowe, pomimo wielokrotnych w tej sprawie monitów pilotów, kierowanych do dyr. Kazany, a z zapisu rozmów wynika, że zamiast tej zgody pojawił się w kokpicie gen. Błasik - zapewne jako "mąż zaufania" Gł. Pasażera i nadzorca, bo komenda I pilota "ODCHODZIMY" pada w sekundę po stwierdzeniu przez NN (czy gen. Błasik?) że "NIC NIE WIDAĆ", a dzieje się to przecież na niedopuszczalnym przepisami i praktyką poziomie 50-40 m nad lotniskiem, a nie na wysokości decyzyjnej 100 m(!), co nastąpiło to wskutek błędów załogi w odczycie wysokościomierzy, a nie z winy kontrolerów,
6/ jest prawdopodobne, że gen. Błasik brał pewien (a może istotny?) udział w procesie decyzyjnym w sprawie "odejścia", a jako pilot z uprawnieniami na wielosilnikowe odrzutowe samoloty pasażerskie zapewne mógł (czy nawet powinien?) zauważyć niezgodność wskazań - znajdujących się przed nim w odległości metra - innych wysokościomierzy barycznych z odliczaniem wysokości przez załoganta wg wysokościomierza radiowego, jego stan (0,06% alk.) mógł więc mieć wpływ (nie wiadomo, czy na pewno negatywny - uwaga poniżej) na przebieg wydarzeń, bo spełniał tu rolę "hamulcowego", zatem p. Anodina postąpiła dość brzydko, ale nie wbrew prawu i przepisom (zrobiła tak, bo mogła, może uznała za stosowne, a może po to, by się odegrać za "sztuczną mgłę" lub "bomby paliwowo-powietrzne" i inne takie pomysły),
7/ nie ma w gruncie rzeczy podstaw do zaliczenia stanu lotniska jako bezpośredniej przyczyny katastrofy, bo: światła by nie pomogły, zainstalowany osprzęt radarowy z założenia nie służył do określania wysokości samolotów nad lotniskiem i nie mógł służyć do sprowadzania samolotów bez widoczności ziemi, drzewa stanowiły powszechnie stosowany i znany załodze element maskujący lotnisko wojskowe, istnienie jaru było znane załodze Tu-154M, nawierzchnia lotniska i długość pasa nie wpłynęły na katastrofę,
8/ pozostaje do wyjaśnienia rola fatalnego odczytywania wysokościomierzy i ich ustawienia oraz kwestia wykorzystywania automatycznego pilota do odejścia i rola automatu ciągu, ale to zdecydowanie jest poza wpływem kontrolerów lotu.
Odnośnie "hańby" wynikającej z zawartości alkoholu we krwi gen. Błasika: To trzeba zweryfikować! Np. w sporcie strzeleckim alkohol jest uznawany za nielegalny środek dopingujący, ponieważ niewielka dawka alkoholu ułatwia kontrolowanie oddechu i pulsu, a więc i oddanie celnego strzału. Strzelając kiedyś sportowo znam efekt. Dlatego wg pamiętników z II wojny światowej snajperzy czatując na cele żywe wypijali co nieco, podobnie jak alianccy (oprócz Amerykanów) bombardierzy w precyzyjnych nalotach dziennych na wyrzutnie V-1 we Francji i tamy w Zagłębiu Ruhry (najcięższa bomba kulista musiała być zrzucona na precyzyjnie określonej wysokości i odległości, żeby - "skacząc" po wodzie uderzyć w cel).
Zatem p. gen. Błasik może wypił coś na pokładzie samolotu (świadczyć miałby o tym fakt, że alkohol nie zdążył dotrzeć do nerek), może dla opanowania stresu? Mógł, choć być może nie powinien przed mszą w Katyniu, ale to już inna kategoria ocen - pozawojskowa. Jako strzelec, pilot i celowniczy wyrzutni rakietowych wiedział zapewne, jak na organizm w stresie działa minimalna dawka alkoholu. Dlaczego miałoby to być hańbą? Prohibicji w wojsku nie ma i nigdy nie było.
1. Definicje stanu nietrzeźwości zawiera art. 115 § 16 Kodeksu karnego. Zgodnie z tym przepisem zachodzi on, gdy:
zawartość alkoholu we krwi przekracza 0,5 promila albo prowadzi do stężenia przekraczającego tę wartość
zawartość alkoholu w 1 dm sześciennym wydychanego powietrza przekracza 0,25 mg albo prowadzi do stężenia przekraczającego tę wartość.
2. Podstawę odpowiedzialności za prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości stanowi art. 178a kk.
§1. Kto, znajdując się w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego, prowadzi pojazd mechaniczny w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§2. Kto, znajdując się w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego, prowadzi na drodze publicznej lub w strefie zamieszkania inny pojazd niż określony w §1, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
Należy podkreślić, że odpowiedzialność za ten czyn może ponosić nie tylko osoba kierująca pojazdem, ale również współsprawca, podżegacz lub pomocnik.
( http://wyborcza.pl/1,95892,8993069,Tezy_o_zaprzanstwie_i_zdradzie_kompromituja_Polske.html )
Generał wysłał pilotów na śmierć. Dwóch zginęło, a dwóch zdecydowało się, że pierdolą takich generałów i nie będą słuchali rozkazów narażających ich życie.
Odeszli do cywila, a generała nie ruszono:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,6070908,General_W__prawomocnie_uniewinniony_w_sprawie_katastrofy.html
Oto moje przemyślenia na temat katastrofy smoleńskiej. Jest to owoc dyskusji w gronie znajomych, praktyków - wśród których są: konstruktor lotniczy z 40-letnim stażem w Instytucie Lotnictwa w W-wie, b. gł. inżynier osprzętu pokładowego z 40-letnim stażem w PLL LOT oraz prawnik. Jest to też rezultat konsultacji z st. chor. szt. lotnictwa (mechanikiem pokładowym śmigłowców i sprzętu naziemnego), który miał do czynienia z radarami typu "smoleńskich", wie jak one są dokładne w nierównym zadrzewionym terenie i na małej wysokości.
Wydaje się, że przedstawianie opinii o wyłącznej lub niemal wyłącznej winie rosyjskich kontrolerów lotów na lotnisku Siewiernyj za katastrofę w Smoleńsku szkodzi Polsce na arenie międzynarodowej, bo te opinie nie mają podstaw.
Wg moich znajomych wielu specjalistów skłania się do konkluzji, że bezpośrednie przyczyny katastrofy leżą wyłącznie po stronie polskiej. Należy przygotować zwykłych ludzi w Polsce do wniosków dla Polski niekorzystnych, wynikających z ew. rozpraw przed sądami polskimi i (lub międzynarodowymi). Bo tam raczej nie mamy szans na przerzucenie bezpośredniej odpowiedzialności na kogoś innego - nawet w części!
A głoszenie "zaprzaństwa" i zdrady kompromituje - strasznie - Polskę. Nie tylko w oczach Rosjan. Z opublikowanych zapisów rozmów w kokpicie pilotów trzech lądujących samolotów i w kontroli lotów zdaje się wynikać, że:
1/ rosyjscy kontrolerzy nie zezwolili na lądowanie żadnego z trzech samolotów, bo ich nie widzieli i nie mogli przekonać się na własne oczy, czy samoloty są na kursie i ścieżce, a zatem wszystkie te samoloty znalazły się na wysokości niższej niż 100 m nielegalnie, zarówno wg rosyjskiego, jak i międzynarodowego prawa lotniczego (nastąpiło to na skutek złamania przepisów przez wszystkich pilotów, zatem rosyjscy kontrolerzy nie są odpowiedzialni za to, co zdarzyło się na wysokości poniżej 100 m nad lotniskiem, a więc i za katastrofę, bo nie pozwolili zejść poniżej minimum lotniskowego, zejście poniżej 100 m nastąpiło samowolnie lub wskutek rażących błędów w ocenie wysokości),
2/ "Posadka dopołnitielno" to wynik żądań załogi TU-154M i nacisku na kontrolerów "z góry", ale te naciski dotyczyły tylko sprowadzenia samolotu Tu154M do wysokości minimum lotniskowego (a zatem nie były działaniem przestępczym zmierzającym do wywołania katastrofy, bo zakładano, że pilot z odpowiednimi uprawnieniami wie, jak dojść do minimum i go nie przekroczyć) i wynikały chyba z zamiaru przekonania otoczenia "Gł. Pasażera", że rosyjskie meldunki meteo są prawdziwe i nie są "spiskiem" zmierzającym do zerwania uroczystości w Katyniu, a z zapisu rozmów wynika, że coś w Moskwie wiedziano o przejawach niedowierzania Rosjanom w sprawie oceny pogody (może podsłuchano rozmowy komórkowe i satelitarne z pokładu Tu-154M?) i może przyjęto postawę: niech sami zobaczą mgłę i warunki na lotnisku, komendę "posadka dopołnitielno" I pilot Tu-154M zrozumiał, ale - nieświadomie zapewne - schodził nadal niżej,
3/ błędy w potwierdzaniu pozycji "na kursie i ścieżce" przez kontrolerów dotyczyły zarówno Tu-154M, jak i Jaka-40 (wyszedł za wysoko nad progiem) i Iła-76 (w I podejściu rozpaczliwie korygował lot na pas, a II przelot był nad parkingiem samolotowym i nasypem wokół niego), zatem wynikały z niedokładności przestarzałego i zapewne "rozkalibrowanego" sprzętu, wątpliwości należy tłumaczyć na korzyść podejrzanych, błędy te spowodowały tylko to, że faktyczne miejsce katastrofy Tu-154M znalazło się nieco na prawo lub lewo od prawidłowego kursu samolotu, brzeg jaru był długi (zatem i na prawidłowym kursie katastrofa nastąpiłaby również ok. 15 m poniżej progu pasa lotniska), a drzewa rosły wzdłuż brzegu jaru, błąd kontrolera nie skutkował więc katastrofą, bo na ocenę wysokości nie miał wpływu, nie miał też przyrządu do jej oceny,
4/ należy przyjąć za prawdopodobne nie nagłośnione przez MAK wyjaśnienia, że jednym z powodów nieudzielenia zgody na lądowanie wszystkim trzem samolotom było przekonanie o możliwości przekłamań w odczycie pozycji samolotu, zwłaszcza przy braku dokładnych danych o wysokości samolotów nad pasem i o niedoskonałości sprzętu, przy jednoczesnym braku - wskutek warunków pogodowych - możliwości ze strony kontrolerów naocznej obserwacji nalotu na pas, podobne doświadczenia nabyto w PRL w toku sprowadzania na lotnisko przy złej pogodzie uszkodzonych samolotów wojskowych przy użyciu podobnych urządzeń produkcji ZSRR (rzecz mało znana, bo była ściśle tajna, a dokumenty prawdopodobnie zniszczono, ale niektórzy świadkowie żyją),
5/ o pewnym nacisku na załogę Tu-154M (zmierzającym chyba do naocznej weryfikacji danych meteo przez osobę cieszącą się zaufaniem decydenta) może świadczyć brak zgody ze strony ''Gł. Pasażera'' na odlot na lotnisko zapasowe, pomimo wielokrotnych w tej sprawie monitów pilotów, kierowanych do dyr. Kazany, a z zapisu rozmów wynika, że zamiast tej zgody pojawił się w kokpicie gen. Błasik - zapewne jako "mąż zaufania" Gł. Pasażera i nadzorca, bo komenda I pilota "ODCHODZIMY" pada w sekundę po stwierdzeniu przez NN (czy gen. Błasik?) że "NIC NIE WIDAĆ", a dzieje się to przecież na niedopuszczalnym przepisami i praktyką poziomie 50-40 m nad lotniskiem, a nie na wysokości decyzyjnej 100 m(!), co nastąpiło to wskutek błędów załogi w odczycie wysokościomierzy, a nie z winy kontrolerów,
6/ jest prawdopodobne, że gen. Błasik brał pewien (a może istotny?) udział w procesie decyzyjnym w sprawie "odejścia", a jako pilot z uprawnieniami na wielosilnikowe odrzutowe samoloty pasażerskie zapewne mógł (czy nawet powinien?) zauważyć niezgodność wskazań - znajdujących się przed nim w odległości metra - innych wysokościomierzy barycznych z odliczaniem wysokości przez załoganta wg wysokościomierza radiowego, jego stan (0,06% alk.) mógł więc mieć wpływ (nie wiadomo, czy na pewno negatywny - uwaga poniżej) na przebieg wydarzeń, bo spełniał tu rolę "hamulcowego", zatem p. Anodina postąpiła dość brzydko, ale nie wbrew prawu i przepisom (zrobiła tak, bo mogła, może uznała za stosowne, a może po to, by się odegrać za "sztuczną mgłę" lub "bomby paliwowo-powietrzne" i inne takie pomysły),
7/ nie ma w gruncie rzeczy podstaw do zaliczenia stanu lotniska jako bezpośredniej przyczyny katastrofy, bo: światła by nie pomogły, zainstalowany osprzęt radarowy z założenia nie służył do określania wysokości samolotów nad lotniskiem i nie mógł służyć do sprowadzania samolotów bez widoczności ziemi, drzewa stanowiły powszechnie stosowany i znany załodze element maskujący lotnisko wojskowe, istnienie jaru było znane załodze Tu-154M, nawierzchnia lotniska i długość pasa nie wpłynęły na katastrofę,
8/ pozostaje do wyjaśnienia rola fatalnego odczytywania wysokościomierzy i ich ustawienia oraz kwestia wykorzystywania automatycznego pilota do odejścia i rola automatu ciągu, ale to zdecydowanie jest poza wpływem kontrolerów lotu.
Odnośnie "hańby" wynikającej z zawartości alkoholu we krwi gen. Błasika: To trzeba zweryfikować! Np. w sporcie strzeleckim alkohol jest uznawany za nielegalny środek dopingujący, ponieważ niewielka dawka alkoholu ułatwia kontrolowanie oddechu i pulsu, a więc i oddanie celnego strzału. Strzelając kiedyś sportowo znam efekt. Dlatego wg pamiętników z II wojny światowej snajperzy czatując na cele żywe wypijali co nieco, podobnie jak alianccy (oprócz Amerykanów) bombardierzy w precyzyjnych nalotach dziennych na wyrzutnie V-1 we Francji i tamy w Zagłębiu Ruhry (najcięższa bomba kulista musiała być zrzucona na precyzyjnie określonej wysokości i odległości, żeby - "skacząc" po wodzie uderzyć w cel).
Zatem p. gen. Błasik może wypił coś na pokładzie samolotu (świadczyć miałby o tym fakt, że alkohol nie zdążył dotrzeć do nerek), może dla opanowania stresu? Mógł, choć być może nie powinien przed mszą w Katyniu, ale to już inna kategoria ocen - pozawojskowa. Jako strzelec, pilot i celowniczy wyrzutni rakietowych wiedział zapewne, jak na organizm w stresie działa minimalna dawka alkoholu. Dlaczego miałoby to być hańbą? Prohibicji w wojsku nie ma i nigdy nie było.
1. Definicje stanu nietrzeźwości zawiera art. 115 § 16 Kodeksu karnego. Zgodnie z tym przepisem zachodzi on, gdy:
zawartość alkoholu we krwi przekracza 0,5 promila albo prowadzi do stężenia przekraczającego tę wartość
zawartość alkoholu w 1 dm sześciennym wydychanego powietrza przekracza 0,25 mg albo prowadzi do stężenia przekraczającego tę wartość.
2. Podstawę odpowiedzialności za prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości stanowi art. 178a kk.
§1. Kto, znajdując się w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego, prowadzi pojazd mechaniczny w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§2. Kto, znajdując się w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego, prowadzi na drodze publicznej lub w strefie zamieszkania inny pojazd niż określony w §1, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
Należy podkreślić, że odpowiedzialność za ten czyn może ponosić nie tylko osoba kierująca pojazdem, ale również współsprawca, podżegacz lub pomocnik.
( http://wyborcza.pl/1,95892,8993069,Tezy_o_zaprzanstwie_i_zdradzie_kompromituja_Polske.html )
Generał wysłał pilotów na śmierć. Dwóch zginęło, a dwóch zdecydowało się, że pierdolą takich generałów i nie będą słuchali rozkazów narażających ich życie.
Odeszli do cywila, a generała nie ruszono:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,6070908,General_W__prawomocnie_uniewinniony_w_sprawie_katastrofy.html
Subskrybuj:
Posty (Atom)